Obudzeni przez wstrząs 11 września 2001 r., wyzbyci złudzeń odnośnie do prawdziwości przekazów mainstreamowych, tylko przez moment patrzyli trzeźwo na świat, po czym popadli w swoje iluzje. Największą z nich jest ta mówiąca, że to my mamy rację; że już samo obudzenie zaimpregnowało nas na kłamstwo.
dr Robert Kościelny

Peter Barber z „Financial Times” (FT) pisał przed laty: „Przed zapełnionymi ławkami kościoła prezbiteriańskiego Immanuel Presbyterian Church w Los Angeles Cynthia McKinney mówi o wojnie amerykańskiego rządu z własnym narodem. Faza szoku i zdumienia w tym konflikcie, jak powiedziano nam wcześniej, rozpoczęła się 11 września 2001 r., kiedy administracja Busha przeprowadziła ataki na Nowy Jork i Waszyngton lub przynajmniej zaaprobowała je, wydając milczącą zgodę”. Tak rodził się ruch prawdy – 9/11 truth movement.
Pierwsze obudzenie
Artykułu z FT, mówił o wielkiej dynamice ruchu prawdy o 11 września 2001 r. O tym, że zjednoczył on ludzi o bardzo różnych poglądach politycznych oraz ideologicznych. O różnych wyznaniach. Pochodzących z bardzo różnych grup społecznych, etnicznych i rasowych. Do ruchu dołączyli naukowcy z największych uniwersytetów Stanów Zjednoczonych, tworząc grupę o nazwie „Architekci, inżynierowie i naukowcy na rzecz prawdy o 11 września”. Poszukiwacze prawdy o 11 września nie działali w społecznej próżni. Sondaż „The New York Timesa’7 CBS News przeprowadzony w 2006 r. wykazał, że tylko 16 proc, ankietowanych Amerykanów wierzy, że administracja Busha mówi prawdę o 11 września. Ponad połowa uważała, że „coś ukrywa”. Nie jest to równoznaczne z wiarą, że rząd faktycznie przeprowadził ataki, ale sondaż Scripps Howard/Ohio University przeprowadzony w tym samym roku wykazał, że ponad jedna trzecia ankietowanych podejrzewa, że urzędnicy federalni pomagali w atakach lub nie podjęli żadnych działań, aby je powstrzymać, uznając, że zamachy staną się dobrym pretekstem do rozpoczęcia wojny.
Dlaczego przypominam te dość odległe, zwłaszcza dla młodszych Czytelników „Warszawskiej Gazety”, wydarzenia? Bo wtedy właśnie wśród ludzi całego świata, nie tylko Ameryki, zaczęła budzić się świadomość, że może nie wszystko, co pokazywane jest w telewizji, musi być najprawdziwszą prawdą. „Telewizja kłamie” to hasło, tak popularne w okresie Solidarności (1980-1981) w Polsce, i ze wszech miar trafne, nie musiało być nie a propos w zastosowaniu do warunków wolnego świata; jego przekaźników informacji – oprócz telewizji także prasy, radia, Internetu, a nawet filmu, którego przekaz stawał się coraz bardziej ideologiczny, politycznie poprawny, zaburzony chorym popędem zniszczenia wszystkiego, co mądre, piękne i dobre.

Jednym z uczestników ruchu prawdy był Benny Wills, który na swym blogu przypomniał, że „to, co wydarzyło się 11 września, spowodowało, iż przez następne półtorej dekady ludzie na całym świecie zaczęli kwestionować wydarzenia tamtego dnia. Potem zaczęli powątpiewać w prawdę opisów innych najważniejszych wydarzeń na świecie, serwowanych przez mainstream. To był początek powstania. Rewolucja!”. W 2001 r. rozpoczęła się Odyseja prawdy, napisał Wills, nawiązując do tytułu znanego filmu science fiction „2001: Odyseja kosmiczna” w reżyserii Stanleys Kubricka, powstałego na bazie twórczości sir Arthura Charlesa Clarke’a.
Do 2001 r. prawie wszyscy mieli już dostęp do Internetu, przynajmniej w Stanach. Ale również w naszym kraju ten nośnik przekazu energicznie podbijał rynek. Wraz z rozwojem sieci wzrosła także nasza zdolność do coraz szerszego dzielenia się informacjami. „Alternatywne perspektywy, kontrnarracje i «teorie spiskowe» stały się bardziej dostępne. Po raz pierwszy (prawdopodobnie) w historii kwestionowano oficjalne historie w czasie rzeczywistym. Po raz pierwszy w skali powszechnej można było przedstawiać dowody na to, że media głównego nurtu kłamią, głoszą tezy sprzeczne z faktami, ukrywają je, naginają do własnych „narracji”. Ludzie zaczęli uświadamiać sobie, że należy tworzyć własne sieci przepływu informacji, że to, co przekazują nam publikatory rządowe bądź korporacyjne, nie są i nigdy nie było prawdami objawionymi. Można, a nawet należy, poddawać je weryfikacji. Wielkie sieci telewizyjne, radiowe i prasowe mają po prostu własne interesy, niekoniecznie zgodne z naszymi. A rzeczywistość, którą nam przekazują, jest zdeformowana, tworzona pod zapotrzebowania elit, nie mas. Ludzie zaczęli się wybudzać z kolorowego snu. Kolory zapewniały im ekrany telewizorów, kin, okładki i strony magazynów, banery reklamowe. Myśl, że nie wszystko złoto, co się świeci, która zaczęła się pojawiać w ludzkich głowach na masową skalę, sprawiała, że kolory bledły.
Media społecznościowe są dobre i niedobre
„W tym czasie iPhone’a nie było. Nie było YouTube’a, Facebooka, Instagrama ani Twittera. MySpace też nie istniał. YouTube pojawił się w 2005 r”., przypomina bloger. Tyle że media społecznościowe szybko nadejdą. Zacznie się ich czas. „Media społecznościowe mają głównie plusy. Ale wady też mają i niosą one poważne konsekwencje. Konkretnie w kwestii komunikacji. Media społecznościowe łączą nas, ale i dzielą”.
Dzięki Internetowi i poziomej komunikacji między ludźmi, jaką on zapewnia m.in. przez media społecznościowe, coraz więcej osób kwestionuje rzeczy uważane do tej pory za oczywiste. Nieufność do wszystkiego, co kojarzy się z głównym nurtem przekazu, jest wysoka i stale rośnie. Z drugiej strony nowe media stworzyły podatny grunt dla podziałów społecznych. „Nie pamiętam, aby podział społeczny był większy niż obecnie. Trudno to nawet nazwać podziałem, bo dzielenie oznacza rozłam na dwie frakcje”. A tak nie jest, bo oprócz podziału zasadniczego, z grubsza rzecz ujmując: na zwolenników i sceptyków przekazu głównego nurtu; akceptujących „nowe normy” lansowane przez elity i odrzucających je, jako wyniszczające to, co w cywilizacji najlepsze, najbardziej twórcze – więc oprócz tego podstawowego rozpadu wspólnoty są pomniejsze, często przebiegające w poprzek podziałów zasadniczych. Należałoby zatem powiedzieć o rozdrobnieniu społeczeństwa na zwalczające się nawzajem podmioty, a nawet o dezintegracji, snuł swoje niewesołe refleksie bloger.
Coraz rzadziej spotykamy się ze sobą, coraz częściej komunikujemy, ale jest to „komunikacja obsługiwana kciukiem”. Obecnie większość ludzi woli wysyłać SMS-y, e-maile lub komentować na forach, niż bezpośrednio nawiązywać kontakt. Tęsknimy za kontaktem międzyludzkim, ale nauczyliśmy się tego unikać tak bardzo, jak to możliwe, zauważa Benny Wills.
Spotkanie twarzą w twarz w celu wymiany argumentów jest mniej wygodne niż kontakt „przez kciuk”. „Ale konfrontacja jest niezbędną częścią interakcji międzyludzkich. Jest to kluczowy element rozwiązywania konfliktów lub całkowitego ich uniknięcia. Dlaczego jej unikamy? Ponieważ może to być z różnych względów niekomfortowe, ludzie wolą pisać na klawiaturze, zamiast mówić”. Tylko że ten typ komunikacji charakteryzuje się brakiem empatii; jest on pośredni, bezosobowy. Stanowi barierę i tarczę. Skoro za słowem żywym można się ukryć, tym bardziej można to zrobić za – pisanym. Rodzi to pokusę swoistej szczerości. Piszę „swoistej” bo rzeczownik ten rodzi zazwyczaj pozytywne konotacje. Jedna z nich wyraża się w słowie prawda. Może cierpka, może bolesna, ale opisująca rzeczywistość tak, jak widzi ją interlokutor niepozbawiony dobrej woli. Mówca przedstawia przemyślany przez siebie obraz spraw, nie żeby obrazić, ale pouczyć, w dobrym tego słowa znaczeniu. Wzbogacić dysputę swymi spostrzeżeniami. Uczynić ją ciekawszą, pełniejszą, dającą do myślenia.
Do czworaków przywykli jak do pięknych domów
Natomiast słowa wypowiadane przez osobę opętaną „swoistą szczerością” leżą, względem szczerości bezprzymiotnikowej, na przeciwnym biegunie. Są ogniem i żarzącą się lawą wypływającą z wnętrza opanowanego przez skrajne, złe emocje. Nie mają nic innego do zaoferowania tylko destrukcję, nie chcą oświecenia rozmówcy, ale spopielenia go. „Ludzie mówią sobie w Internecie rzeczy, których nigdy nie powiedzieliby na głos. Kłócą się z powodu najmniejszej różnicy zdań. Wielu (zwłaszcza komentatorów YouTube’a) ukrywa się za awatarami i pseudonimami. To umożliwia im mówienie dowolnych rzeczy, bez ponoszenia odpowiedzialności. Zasadniczo każdy ma swobodę bycia dupkiem bez żadnych konsekwencji. Najgorsze jest to, że nikt już się nie słucha”, zwraca uwagę Wills. Wszyscy narzekają na wszystkich, uciekają do używek, pod wpływem których przez chwilę czują się gospodarzami. Poczucie to wyraża się w grubych inwektywach skierowanych pod adresem nadzorców, złorzeczeń roznoszących się w bezpiecznych ścianach domostw. W obrzydliwym słowo-toku, w wulgaryzmach.
Przywodzi to na myśl słowa „Ballady feudalnej” Jacka Kaczmarskiego:
Pijąc-kłócą się
kłócąc – nie ufają nikomu
W nocy gardła pełne
piekącego szczęścia:
Narzekać, nienawidzić,
kląć na ekonomów.
Ci, którzy opanowani zostali nie przez chęć dążenia do prawdy, ale przez „swoje racje”, upodabniają się do siebie niezależnie od treści owych „racji” Zarówno wyznawcy wokeizmu, jak ci, którzy „obudzili się” w 2001 r. i utworzyli ruch prawdy, mający za zadanie zerwać kotarę propagandy mainstreamowej i obnażyć tajemnicę kuchni, w której pitrasi się polewkę dla mas, przestają różnić się od siebie. Zniewolone przez samozakłamanie stado, odrzucające oczywistość przesłania, że tylko „prawda was wyzwoli”. Są niczym fornale nie-mogący żyć bez swych panów, niezdolni do ucieczki z majątku „przywiązani do niego. Bardziej niż każę głód, rozsądek, miejscowe prawo”, bo „do czworaków przywykli jak do pięknych domów” że znów polecimy Kaczmarskim. •
Obudzeni przez wstrząs 11 września 2001 r., wyzbyci złudzeń odnośnie do prawdziwości przekazów mainstreamowych tylko przez moment patrzyli trzeźwo na świat, po czym popadli w swoje iluzje. Największą z nich jest ta mówiąca, że to my mamy rację; że już samo obudzenie zaimpregnowało nas na kłamstwo. Owszem, na propagandę dominujących w świecie publikatorów tak. Ale nie oznacza to wcale, że bez reszty otworzyło nas na prawdę, dało monopol na jej odkrywanie, patent na bezbłędne poznawanie rzeczywistości. Bo takiego nikt nie ma, albowiem – jak mówi Pismo: „Po części bowiem tylko pozna-jemy”. Stąd krytyczna uwaga Benny’ego Willsa: „Wiele osób zajmujących się alternatywną lub «spiskową» stroną rzeczy wpadło w tę samą pułapkę, co potępiane przez nich «owce». Arogancka wierność ideałom, przekonaniom i opiniom”.
Trivium wraca w wielkim stylu, na chwilę
Aby walcząc o prawdę, nie za-cukać się i nie spowodować, że w szale zmagań z łgarstwem nie polegnie również ona, należy powrócić do… średniowiecza. Należy skorzystać ze sposobu nauczania stosowanego w średniowiecznej edukacji. Aby obronić się przed samozakłamaniem, do systemu edukacji winno wrócić trivium powstałe w czasach starożytnych i rozwinięte w średniowieczu. Każdy ówczesny żak musiał przejść przez ten etap szkolny, aby móc wspinać się wyżej w intelektualnym rozwoju. Trivium to gramatyka, dialektyka/ logika i retoryka. Rozwijało umiejętność krytycznego myślenia, poznawania rzeczywistości takiej, jaka ona jest, a nie jaka być powinna według poznającego bądź jego „zleceniodawców” i – co równie istotne – uczyło adekwatnego wypowiadania tego, „co pomyśli głowa”. Stąd gramatyka stawiała nacisk na fakty, dane, pojęcia, podstawowe umiejętności poznawcze (uwaga, postrzeganie, zapamiętywanie, kojarzenie), logika uczyła, w jaki sposób należy poprawnie łączyć ze sobą poszczególne fakty i wydarzenia, wyciągać prawidłowe wnioski, a retoryka – prawidłowego użytkowania wiedzy i rozumienia jej oraz klarownego wypowiadania myśli zbudowanych na fundamentach gramatyki i logiki – faktów i prawidłowej ich interpretacji.
Ruch prawdy, u szczytu swej aktywności, który nastąpił w okresie 2010-2020, położył nacisk na takie właśnie myślenie. Świadomie lub nie wezwał trivium do powrotu. Przez krótki okres gramatyka, logika i retoryka święciły tryumfy. Tyle że media społecznościowe rozbuchały emocje, osłabiając – a nierzadko unicestwiając – chłodny, racjonalny namysł. „Komunikacja online to najczęściej retoryka pozbawiona gramatyki i logiki, które ją wspierają”. A skoro tak, skoro emocje odcięły słowa od życiodajnych (a może raczej „sensodajnych”) korzeni, dysputą zawładnęło pustosłowie. Hasła niczym te, znane nam z pochodów pierwszomajowych, drętwe mowy wypowiadane na akademiach ku czci, przęz pewnych siebie aktywistów i indoktrynatorów, lub przeciwnie – perory z wieców potępiających, pełne emocji i jadu, zawładnęły przestrzenią publiczną; obszarem, na którym przynajmniej w założeniu winno dochodzić do wymiany myśli i kształtowania poglądów, zbliżania się do prawdy. Przywoływany przeze mnie bloger ubolewa: „Mnożą się daleko idące uogólnienia. Oskarżenia. Deklaracje. Proklamacje. Polaryzujące opinie mające uchodzić za fakty”. Tylko zapomina się o tym, o czym uczniowie trivium doskonale wiedzieli – opinie to nie to samo co fakty. Mogą je odzwierciedlać, ale nie muszą; mogą im bluźnić („a gmin rozumowi bluźni”), być z nimi w jałowym sporze, mogą im przeczyć. A nawet uzurpować nad nimi przewagę („piękne kłamstwo jest lepsze niż szpetna prawda”). Opinie mogą służyć, i często służą właśnie, indoktrynacji, propagandzie, hegemonii uprzywilejowanej grupy (np. globalistycznych elit). Fakty służą poznaniu, są „społecznie neutralne” tzn. nie dają się zaprząc do służby na rzecz określonych grup i ich interesów. Są milczącymi tragarzami prawdy. Ale ich milczenie jest wymowne, mówiąc po norwidowsku.
Jak przywrócić ruch ku prawdzie?

„Zdecydowana większość ludzi myśli, że myśli, podczas gdy w rzeczywistości jedynie zmienia swoje uprzedzenia”, mówił psycholog William James, cytowany przez Benny’ego Willsa. To ważna uwaga, bo wskazuje na to, jak silne są w nas tendencje do umysłowego samozadowolenia. Jak wzbraniamy się przed „roboczym założeniem” że również przeciwnik może mieć rację. Choć trochę. Przyznanie, że osoba nielubiana przez nas, może nawet lekceważona, uważana za intelektualną ciamajdę, nie jest taka głupia, jak się to nam z początku wydawało, zazwyczaj bywa ważnym czynnikiem rozwojowym naszego intelektu. Dysonans poznawczy to nieprzyjemne doświadczenia, ale może być bardzo pouczające, rozwijające intelektualnie. To tylko od nas zależy czy zastygniemy w dziecięcym uporze „wszystkowiedzących”, czy podejmiemy trud człowieka intelektualnie dojrzałego polegający na ponownym przypatrzeniu się własnym założeniom, wstydliwie pielęgnowanym przesądem, stereotypom poznawczym, zbudowanym przez siebie hierarchiom i udzielonym odpowiedziom na pytanie, kto jest mądry a kto „przygłup”.
Tyle że taka praca, wyzwanie rzucone samemu sobie mające na celu zbudowanie mostów, łączników z innymi, którzy też mogą mieć racje, i uzupełnić nimi nasze przemyślenia – choć konieczna, zabiera dużo czasu, a tego zbyt wiele nie mamy. Skłócone, skaczące sobie do oczu społeczeństwo, zagłuszające rozsądek i palącą potrzebę solidarności, wzajemnego zaufania i szacunku, kakofonią (panaderecką) złorzeczeń i wyzwisk, to idealna pożywka dla duszącego od dekad układu „samych swoich”.
Uświadomienie sobie tego to odkrycie pierwszego stopnia wyzwalającej prawdy. Kolejnym jest poszukanie tego, co łączy; trzecim walka – do niedawna skłóconych w interesie elit, a teraz zjednoczonych dla osiągnięcia swojego celu – obywateli z ich samozwańczymi, zakłamanymi zarządcami.
lain Davis i Catte Black, publicyści Off-Guardian, zachęcają nas w ten oto sposób. Naszym sojusznikiem i potencjalnym współtowarzyszem walki jest każdy, kto uzna, że w dzisiejszym świecie brak jest jakiejkolwiek „funkcjonującej demokracji” że wystąpiła paląca konieczność przeciwstawienia się „wyraźnie skorumpowanym i niereprezentatywnym elitom władzy” że należy porzucić (albo przynajmniej zawiesić – dodajmy od siebie) „paradygmat lewicowo–prawicowy”. Zwalczające się bezsensownie strony musi zjednoczyć świadomość wagi spraw, wyzwań stojących przed społeczeństwami i konieczność budowania świata „zjednoczonego przeciwko oligarchicznej tyranii” Taka jedność, taka ogólnoludzka solidarność jest niezbędna. Davis i Black tłumaczą: „Aby stawić czoła tej wielkiej potędze i zlikwidować projekty, za pomocą których zamierza ona zniszczyć świat, jaki znamy, musimy utworzyć spójny i zjednoczony front ruchu oporu, obejmujący Wschód i Zachód oraz wszystko, co jest pomiędzy. Musimy wyjść poza paradygmat lewicy i prawicy i zrozumieć, że klasa agresywnych drapieżników nie ma takich ograniczeń w swojej strategii. My też nie powinniśmy”.
Zjednoczenie przeciw łgarzom to jedna prawda. Walka z nimi – druga. Odbudowa rzeczywistości stworzonej niegdyś na nasz obraz i podobieństwo to prawda trzecia. Ratujmy te prawdy!
Przygotowania do ogłoszenia kolejnej, trzeciej pandemii (2009,2020,2025) są w toku. Jeśli w trakcie majowego Światowego Zgromadzenia Zdrowia 2/3 państw przegłosuje Traktat Pandemiczny, czyniący z WHO globalnego imperatora zdrowia, możemy spodziewać się bezwzględnej dyktatury sprawowanej w interesie BigPharmy, czyli producentów preparatów zwanych szczepionkami.
Jacek Frankowski
Dotychczas przeprowadzone operacje dwu pandemii ogłoszonych przez WHO były tylko poligonem przed przygotowywaną pandemią tajemniczej choroby oznaczonej kryptonimem X, która ma być wywołana nieznanym jeszcze czynnikiem, przeciwko któremu już opracowywane są szczepionki. Naprawdę, nie żartuję.
Muszę jednak przypomnieć działania prowadzące do ogłoszenia dwu wcześniejszych pandemii. W roku 2009 WHO ogłosiło pandemię świńskiej grypy H1N1. Przygotowania polegały na dokonaniu zmiany definicji pandemii poprzez eliminację wymogu dużej liczby ciężkich przypadków i zgonów, ograniczając wymóg do kryterium terytorialności, który spełnia każda sezonowa infekcja. Wraz z ogłoszeniem pandemii w czerwcu 2009 r. zarządzono masowe szczepienia przeciwko tej grypie. To wtedy polska minister zdrowia Ewa Kopacz odmówiła zakupu szczepionek, wywołujących u dużej części zaszczepionych w innych państwach narkolepsję, jak się później okazało.
W czerwcu 2010 r. na łamach brytyjskiego czasopisma medycznego BMJ oraz na posiedzeniu Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy równocześnie przedstawiono bardzo krytyczne względem WHO raporty związane z ogłoszeniem pandemii grypy H1N1. Głównym oskarżeniem, jakie znaleźć możemy w raportach, jest informacja o tym, że pandemii grypy nie było wcale i została ona ogłoszona na potrzeby koncernów farmaceutycznych.
Jeśli myślisz, że to była klęska ogłaszających pandemię, to się mylisz. To była lekcja, z której organizatorzy nieudanej pandemii świńskiej grypy postanowili wyciągnąć wnioski na potrzeby ogłoszenia przyszłej pandemii; i wyciągnęli.
Nie będę opisywał wszystkich kolejnych działań przygotowawczych, chociaż są bardzo interesujące, lecz przekroczyłyby ramy tego artykułu, skoncentruję się więc na ostatniej fazie przygotowań do ogłoszenia pandemii Covid-19, której nazwę nadano, zanim poznano czynnik ją wywołujący, czyli koronawirus z laboratorium w Wuhan, określony groźnym mianem SARS-CoV-2.
W latach 2017-2018 komitet ekspertów WHO złożony z wyselekcjonowanych wirusologów i analityków chorób opracował koncepcję hipotetycznej „choroby X”, która miałaby wywołać przyszłą pandemię. W maju 2018 r. WHO i Bank Światowy utworzyły Globalną Radę Monitorowania Gotowości (GPMB) w celu omówienia kluczowych kwestii dotyczących globalnej gotowości na wypadek pandemii. Koncepcja hipotetycznej „choroby X” była rozwijana w przeprowadzonej w maju 2018 r. symulacji Clade X, będącej ćwiczeniem modelowania pandemii przeprowadzonym przez Centrum Bezpieczeństwa Zdrowia Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. W symulacji hipotetyczna pandemia miała spowodować 900 milionów symulowanych zgonów. Następnym krokiem przygotowań pandemicznych było przeprowadzenie w październiku 2019 r. wydarzenia Event 201 Simulation of a Pandemic. Oba wydarzenia odbyły się pod auspicjami Johns Hopkins Center for Heath Security przy wsparciu fundacji Gatesów.
Ostatnim krokiem przed ogłoszeniem pandemii Covid-19 była zorganizowana w drugiej połowie lutego 2020 r. globalna konferencja WHO, mającą na celu uzgodnienie narzucenia światu reakcji na szykowane ogłoszenie pandemii. Konferencję wsparli organizacyjnie i sfinansowali liderzy fundacji Gatesów, Gavi, CEPI i Wellcome Trust Była to ostatnia próba przed przygotowywanym spektaklem, w którym specjaliści od mediów i operacji psychologicznych mieli odgrywać główne role wyznaczone przez WHO i BigPharmę.
Ogłoszona 11 marca 2020 r. pandemia Covid-19 początkowo przebiegała zgodnie z założonym scenariuszem pełnego wyszczepienia ludzkości. Rozpoczęto bezustanną kampanię strachu 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, składającą się z doniesień o wyolbrzymionej, rzekomej fali zgonów z powodu Covid-19, utajniając informację o śmiertelności i zachorowalności wynikającej z przyjęcia pseudoszczepionki.
Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Pomimo nałożonej cenzury w mediach głównego nurtu i w korporacyjnych serwisach informacyjnych wiedza o fatalnych skutkach po-szczepiennych dzięki serwisom alternatywnym przebijała się do szerokich kręgów społecznych. Bolesnym ciosem wymierzonym pseudoszczepionkom Pfizera i Moderny było oświadczenie ich promotora Billa Gatesa, że preparaty te nie blokują infekcji. Przed tym stwierdzeniem Gates wyzbył się akcji Pfizera, jeszcze z 10-krotnym zyskiem, co wywołało run na masowe wyzbywanie się tych akcji, doprowadzając do obniżenia wartość firmy Pfizer o ponad 50 proc.
Największy promotor preparatów mRNA Anthony Fauci 10 stycznia 2023 r., czyli dziesiątego dnia po opuszczeniu fotela szefa NIH-u, opublikował artykuł „Ponowne przemyślenie szczepionek nowej generacji na koronawirusy, wirusy grypy i inne wirusy układu oddechowego”, w którym komentując szczepionki na C-19, cynicznie stwierdził: „Próba kontrolowania wirusów błony śluzowej układu oddechowego za pomocą ogólnoustrojowo podawanych niereplikujących się szczepionek była jak dotąd w dużej mierze nieudana”. Szkoda, że wcześniej nie przemyślał tej kwestii. Uratowałby wiele ofiar pseudoszczepionek doświadczających NOP-ów.
W związku z postępującym procesem stygnięcia nastrojów panikarskich WHO już na początku 2022 r. postanowiła kuć żelazo dopóki jeszcze jest w miarę rozgrzane. WHO zainicjowało więc rozpoczęcie negocjacji nad Międzynarodowym Traktatem Pandemicznym. Spośród punktów wskazujących cele i zasady organizacji walki z pandemiami wymienionych przez inicjatorów Traktatu Pandemicznego wymieniony został główny cel Traktatu: silniejsze międzynarodowe ramy zdrowotne, w których WHO działałaby jako organ koordynujący globalne kwestie zdrowotne.
Światowe Zgromadzenie Zdrowia mające obradować w dn. 16-24 maja 2024 r. ma rozstrzygnąć dopiero tę kwestię. Tyle że działania WHO, traktując kwestię globalnego zarządzania zdrowiem jakby już rozstrzygniętą, prowadzi działania wybiegające poza rok 2024, krocząc przetartym już szlakiem. Pozostaje pytanie, czy działania sprawdzone przed pandemią Covid-19 wywołujące wówczas oczekiwaną panikę, przyniosą obecnie podobny efekt? Mam wątpliwości, ale zobaczymy.
W przygotowaniach do ogłoszenia trzeciej pandemii wariant wykorzystania „choroby X” i operacji psychologicznej mającej wywoływać panikę serwowanym poczuciem zagrożenia życia, ponownie wrócił na tapet. Tym razem WHO podążając tropem z lat 2017-2019, zwołała w listopadzie 2022 r. grupę ponad 300 wyselekcjonowanych naukowców w celu zbadania „nieznanego patogenu, który może spowodować poważną międzynarodową epidemię”, zakładając (podkreślam – zakładając) śmiertelność 20 razy większą niż w przypadku Covid-19. Czy ktoś czytający to rozgląda się już za maseczką? Liczę, że nie dotyczy to czytelników WG.
W czym WHO i organizacje wspierające upatrują zagrożenie dla skuteczności swoich działań? Nie uwierzyłbyś. Organizacje znane z korzystania z cenzury i szerzenia narracji rozmijających się z prawdą zagrożenie dla swoich planów widzą w dezinformacji. W trakcie Forum Davos 2024 obradującym pod znamiennym hasłem „Odbudowy zaufania” (dobrze, że dotarło, że je utracili) przewodnicząca KE Ursula von der Leyen powiedziała: „Dla globalnej społeczności biznesowej głównym zmartwieniem na najbliższe dwa lata nie jest konflikt czy klimat, ale dezinformacja i fałszywa informacja […]. Rozwiązanie tego problemu było naszym celem od samego początku mojej kadencji. W naszym akcie o usługach cyfrowych określiliśmy odpowiedzialność dużych platform internetowych za treści, które promują i propagują”.
Czym jest wyżej wzmiankowany europejski akt o usługach cyfrowych? To regulator mediów społecznościowych, internetowych platform handlowych, bardzo dużych platform internetowych (VLOP) i bardzo dużych wyszukiwarek internetowych (VLOSE). Oznacza to, że treści publikowane na X, czyli dawnym Twitterze, który Elon Musk – chwała mu za to – uwolnił od cenzury, na obszarze Europy będą cenzurowane. Komentujący akt o usługach cyfrowych nie pozostawiają złudzeń co do antywolnościowych skutków tego prawa.
David Friedberg: „Era otwartego Internetu jako zdecentralizowanej platformy technologicznej służącej jednostkom, a nie nadzorowanej i zarządzanej przez rządy, dobiegła końca”.
David Sacks: „To jest reżim cenzury. .. Problem polega na niejasności tego stwierdzenia, które mówi, że firmy zajmujące się mediami społecznościowymi muszą usuwać nielegalne treści, ale nie mówi, czym są nielegalne treści. Przekazuje władzę definiowania ich tej grupie eurokratów”
Interesem każdego z nas jest jak najszersze propagowanie wiedzy, jak ścisły związek zachodzi między zdrowiem i wolnością.
SPECJALNA KSIĘGA GOŃCZA DLA POLSKI



Cóż za koincydencja zdarzeń. Podczas siłowego ataku na media publiczne i wyłączenia sygnału telewizyjnego w Polsce przebywała z wizytą dobrze nam znana komisarz i wiceprzewodnicząca Komisji Europejskie Vera Jourova. Wyglądało to tak jakby nadzorowała i osłaniała ten bandycki atak na media. Natomiast w ubiegłym tygodniu nazajutrz po przybyciu do Polski niemieckiego ministra sprawiedliwości, Marco Buschmanna, Bodnar i jego ludzie siłowo i bezprawnie zaczęli zajmować gabinety Prokuratury Krajowej włamując się do systemu informatycznego i przejmując zgromadzone dokumenty. Bauschmann po spotkaniu z Bodnarem wyraźnie zadowolony z jego poczynań stwierdził, że: – Niemcy są pod wrażeniem tego, jak Polska wraca do centrum Europy i jej chęci wzmocnienia praworządności. Z ministrem sprawiedliwości Adamem Bodnarem chcemy wznowić bliską współpracę, również w ramach Trójkąta Weimarskiego.
Niemiecka bezczelność bije kolejne rekordy. To wszystko wygląda tak, jakby oni i ich ludzie w KE typu Jourova i Reynders bez żadnych kamuflaży bezpośrednio z Warszawy nadzorowali przebieg tego pełzającego zamachu stanu. Czy większość polskiej opinii publicznej w końcu zrozumie, że na k naszych oczach Niemcy dokonują kolejnego blitzkriegu, z tym że już bez użycia czołgów i samolotów? Gdy widzi się kolejne cele tych ataków, można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że dysponują oni, podobnie jak w 1939 r., listami proskrypcyjnymi, na których widnieją nazwiska osób potencjalnie groźnych dla niemieckiej władzy okupacyjnej, na czele której postawili Tuska. Tamten spis polskich nazwisk stworzony przez służby specjalne III Rzeszy ocalał i wiadomo, że nosił tytuł: Sonderfahndungsbuch Polen (Specjalna księga gończa dla Polski). Ciekawe, jak Niemcy nazwali jej współczesną wersję? To smutne, że niemiecka V kolumna jest w dzisiejszej Polsce silniejsza niż ta, która działała w II Rzeczpospolitej. A przecież w 1939 r. żyło w Polsce około 700 tys. Niemców, podczas gdy dzisiaj jest to tylko 130 tys. Wytłumaczenie jest jedno. Przez ostatnie lata dzięki zmasowanej proniemieckiej propagandzie drastycznie wzrosła liczba Polaków o mentalności folksdojczy. Historia się powtarza, jednak z pewną różnicą. Kiedyś nad ujarzmieniem Polski i Polaków tu u nas na miejscu czuwali towarzysze doradcy ze Związku Radzieckiego. Dziś podmienili ich towarzysze z Berlina i Brukseli.
podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna