Dariusz Łukasiewicz, https://www.tygodnikprzeglad.pl/reformy-bismarcka-rewolucja
Żelazny Kanclerz to także twórca państwa socjalnego, które miało spacyfikować zdesperowanych robotników
Otto von Bismarck słusznie symbolizuje w polskiej świadomości historycznej kolonizacyjną rolę Prus jako najeźdźcy i germanizatora. Za stosunkiem Prusaków do Polski kryły się też poczucie wyższości i lekceważenie oraz stereotyp polnische Wirtschaft.
Wyprzedzające reformy
Tymczasem dla nowoczesnej cywilizacji znaczenie Bismarcka było zgoła inne, przede wszystkim stał się on twórcą państwa socjalnego, Sozial¬staat, które miało spacyfikować grożących rewolucją zdesperowanych robotników fabrycznych w miastach. Bismarck to masowe ubezpieczenia zdrowotne i rentowe, emerytury, rozwój masowego szkolnictwa i służby zdrowia oraz ich laicyzacja, pozbawienie Kościoła dotychczasowego wpływu na te instytucje. Otto von Bismarck był konserwatystą obawiającym się rewolucji socjalnej, co pchnęło go do wyprzedzających to zagrożenie postępowych i lewicowych reform, do pomocy najsłabszym.
Wiek XIX przyniósł w Europie Wschodniej odrzucenie stosunków feudalnych i zniesienie poddaństwa. W Prusach bogatsi chłopi otrzymali ziemię na własność, ale masa biedoty pozostała bez ziemi. Co gorsza, pozostali też bez dotychczasowej pomocy pana, nie mając jeszcze pomocy socjalnej państwa. Karol Marks nazwał ich „rezerwową armią proletariatu”. Migrowali do wielkich miast: Niemcy za ocean, Polacy do Nadrenii i Zagłębia Ruhry, w ucieczce przed biedą i w poszukiwaniu życiowych szans. Narastało napięcie, nasilały się nastroje rewolucyjne.
Przed reformami uwłaszczeniowymi w Prusach (lata 1807-1811, Wielkopolska – 1823 r.) feudalna szlachta zarówno w Prusach, jak i w sarmackiej Polsce tworzyła dla poddanych zabezpieczenia socjalne. W „Oekonomice ziemiańskiej” Jakuba Haura z 1693 r. znajdujemy jasne zalecenie: „Chłopów na roli będących, mianowicie kmieciów, zagrodników, którzyby podupadali przez jakie nieszczęście, albo przez jaki nieostatek, dwór powinien suplementować ziarnem, albo też samym zasiewiem”. Chałupa chłopska i budynki gospodarcze budowane były przez ludzi pana i z dworskiego materiału i stanowiły jego własność. Rzadziej szlachcic dawał jedynie materiał. W XVIII w. Francuzi de Piles i de Kerdu wskazywali, że nadzieja na pomoc w razie częstych klęsk naturalnych i epidemii była bardzo ważnym elementem kalkulacji ekonomicznej. Łatwo się zapomina, że pętla nieurodzaju, głodu i epidemii miała bardzo poważne skutki życiowe i w Prusach skończyła się dopiero w drugiej połowie XIX w. Zapomina się także o inwazjach szarańczy – w 1798 r. mamy informacje o tym w prasie spod Babimostu. Podobnie Friedrich Schulz zwracał uwagę, że wprawdzie chłop „ledwie mógł życie utrzymać”, ale „jeśli co zdechnie, Pan musi dodać, gdy chleba zabraknie (brak ten sprowadza nieurodzaj albo złe gospodarstwo), pan musi się postarać o wyżywienie; jednym słowem pan nie może mu dać przepaść, gdyż on stanowi mu dochód z dóbr i nadaje im wartość”. Także Wraxall wskazywał, że beznadziejny los chłopski łagodzony jest przez wsparcie pana: budowę chaty, załogę i pomoc w potrzebie.
Nie inaczej było w Prusach, przypadki takiej pomocy junkra chłopom w potrzebie (w razie nieurodzaju, choroby, śmierci w rodzinie) podają Eberhard von Rochow czy Friedrich von Marwitz. Król Fryderyk Wilhelm III skomentował pomoc szlachty dla chłopów dosyć kwaśno: „Jest to piękny przykład wzajemnej miłości i wierności między panami i poddanymi i cieszy mnie on tym bardziej, że jest bardzo rzadki”. Stosunek szlachty do chłopów zarówno w Polsce, jak i w Prusach mógł być surowy i ojcowski, ale zawsze był protekcjonalny i lekceważący – chłopu w razie potrzeby należało również złoić skórę, dlatego szlachta mogła zachować feudalne wyobrażenie o konieczności istnienia świata hierarchicznego i autorytarnego, w którym mądremu panu przeciwstawiony jest niezbyt rozgarnięty, wymagający pokierowania chłop.
Wielka reforma uwłaszczeniowa znosiła jednak wszelką pomoc dworu. Dla zamożniejszej części włościan, która na uwłaszczeniu wyszła dobrze, nie było to problemem, ale dla biedoty wiejskiej okazało się katastrofą. W XIX-wiecznych miastach pojawiło się zjawisko nędzy robotniczej, pauperyzmu. Symbolem stulecia stał się odstręczający obraz życia miasta przemysłowego Coketown z powieści Karola Dickensa „Ciężkie czasy”. Był on przerażający, ale prawdziwy i odzwierciedlał nędzę całej industrialnej Europy tego czasu. Samo określenie miasto przemysłowe kojarzyło się jednoznacznie ze smrodem, stukotem maszyn parowych, monotonią identycznych ulic z czerwonej cegły, mgłą zmieszaną z dymem i bezustannym deszczem.
Cena migracji
W obawie przed buntem, socjalizmem, związkami zawodowymi i narastającą degradacją społeczną konserwatyści zaczęli przygotowywać projekty pomocy socjalnej dla ubogich. Lekarze, urzędnicy, politycy i naukowcy dostrzegali od połowy XIX w. narastające zagrożenie. Za wielką migracją ze wsi do miast nie nadążała budowa mieszkań. Ceny wynajmu przekraczały dochody ludności. Toczyła się wielka dyskusja publiczna o problemie społecznym (soziale Frage) i mieszkaniowym (Wohnungsfrage).
Robotnicy mieszkali w zatęchłych, niezdrowych, wielkich kamienicach czynszowych z ciemnymi studniami podwórek, do których nie dochodziło słońce. „Gdzie nie dochodzi słońce, tam zjawia się lekarz”, pisał w 1910 r. berliński przedstawiciel medycyny społecznej, zwracając uwagę na bardzo złe warunki zdrowotne nie tylko w tzw. koszarach czynszowych (Mietskaserne), ale także w mniejszych miastach niemieckich. Poważną sprawą w polityce społecznej były rodziny robotnicze mające przy dwójce-trójce dzieci ogromne kłopoty ze stałą pracą i mieszkaniem. Innym masowym problemem był wspólny wynajem pokoju przez kilka osób oraz podział większych mieszkań na małe klitki, tak aby upchać tam więcej rodzin. Biedni gnieździli się głównie w mieszkaniach jednoizbowych, często zrujnowanych i wilgotnych. We Wrocławiu w latach 80. XIX w. takich mieszkań było 62%, w Chemnitz 70%, ale we Frankfurcie tylko 23%. Mieszkania wynajmowano, bo na zakup nikogo nie było stać. Rodzina mająca sypialnię uważana była już za dobrze sytuowaną. Własne łóżko było jednak wśród robotników czymś niezwykłym. Berliński lekarz informował, że dwie trzecie z 6651 badanych przez niego berlińskich dzieci własnego łóżka nie ma. Typowa była sytuacja mieszkańca Legnicy Paula Löbego, który pisał, że żyje w jednej izbie z alkową bez okna, tylko z małym lufcikiem. Fatalne były warunki sanitarne. Nierzadko na jedną toaletę przypadało 30, 50, a nawet 80 osób.
Pomysły poprawy sytuacji przed 1918 r. miały ograniczony zasięg, ale pojawiały się. W zakładach Kruppa w Ruhrze i na Śląsku 22% pracowników miało mieszkania zakładowe. Powstawały coraz liczniejsze spółdzielnie mieszkaniowe – pierwsze w Hamburgu (1862) i Karlsruhe (1870). Spółdzielcy, zwykle na gruntach gminnych, budowali domy za kredyty bankowe. W 1914 r. istniały w Niemczech 1402 spółdzielnie, które wybudowały 105 tys. mieszkań, były to więc organizacje niewielkie.
Ta sytuacja wzmacniała socjaldemokratów, których państwo represjonowało, z drugiej strony starając się złagodzić przesłanki do buntu wśród warstw niższych. Specjalistami rządu od spraw socjalnych byli Theodor Lohmann i Hermann Wagner. Odbywało się wiele konferencji, rozmów i spotkań, także międzynarodowych. Sprawę traktowano bardzo poważnie. Punktem zasadniczym było stabilizowanie społeczeństwa wobec zagrożenia socjalistycznego przez rozwiązanie problemu pracy, związków zawodowych, mieszkań, kas chorych, ochrony pracy itd. Sam Bismarck w 1871 r. wyraźnie rozdzielał niebezpieczną dla państwa agitację socjalistyczną i słuszne postulaty ruchu robotniczego, które mogły sprzyjać rozwojowi produkcji. W 1872 r. doszło do wielkiego spotkania 180 przedstawicieli świata gospodarczego, administracji i nauki w Eisenach, gdzie również omawiano soziale Frage. W 1873 r. powstał wspierający działania Bismarcka ruch Verein für Socialpolitik, który podważał zasadę nieinterweniowania państwa w gospodarkę, jednak staraniom o poprawę sytuacji robotników towarzyszył lęk przed rewolucją i „socjalistycznymi eksperymentami”. Jak chciał prof. Gustaw von Schmoller, który kierował ruchem profesorów nazywanych rządowymi socjalistami z katedry, silne państwo miało stać ponad „egoistycznymi interesami klasowymi” i działać w interesie całego narodu i wszystkich obywateli: „Chronić słabszych i poprawiać sytuację klas niższych”.
Liberalny dogmat
Jak pisze niemiecka historyczka Ute Frevert, celem Schmollera było „poprawić położenie klas niższych, wykształcić je i usynowić, tak aby w organizmie państwa i społeczeństwa zapanowały harmonia i pokój”. Bez kas zdrowotnych, jak uważał Schmoller, robotnicy będą szukali jedynie drogi do strajku. Wskazywano, że kasy mogą odgrywać rolę nie tylko praktyczną, ale i edukacyjną. Asesor Hiltrop z Dortmundu głosił, że kasy będą stanowiły „narzędzie awansu klasy robotniczej”. Fabrykant z Nadrenii Fritz Kalt zwracał uwagę na ograniczanie przez kasy wpływów socjaldemokracji, która nawoływała do buntu i nieposłuszeństwa. Robotnik mający zapewnioną stabilność na wypadek choroby i stałą pracę jest znacznie bardziej konserwatywny – duch rewolucyjny w nim słabnie. Za kasy musi jednak odpowiadać państwo, dysponujące odpowiednimi strukturami i aparatem oraz środkami. Takie głosy były jednak odosobnione i wśród fabrykantów panowała wrogość wobec obowiązkowych ubezpieczeń; w najlepszym razie interesowali się oni kwestią ubezpieczeń przed wypadkami. Lekarz pracy Ludwig Hirt oceniał przed powstaniem kas w 1877 r., że jedynie 10% pracodawców jakoś troszczy się o zdrowie swoich pracowników. Jak wspominano, również tylko nieliczni lekarze domagali się zmian i poprawy sytuacji zdrowotnej robotników oraz angażowali się w medycynę pracy. Większość uznawała zajmowanie się zdrowiem klas niższych za zbyt niedochodowe, słabo orientowała się w ich sytuacji i nie miała nawet kontaktu „z tymi obszarami”.
Tematem kas chorych zajęto się już w 1874 r. Fabrykant Fritz Kalle z Nadrenii proponował wprowadzenie przymusu ubezpieczeń. Ostatecznie wprowadzenie kas chorych 15 czerwca 1883 r. rozbroiło minę, która mogła wysadzić w powietrze niemiecki kapitalizm – w każdym razie tak to ówcześnie odczuwało wielu ludzi.
Warto pamiętać, że dobrowolne ubezpieczenia wprowadzono w Prusach znacznie wcześniej, już w 1845 r., ale ubezpieczała się w nich tylko niewielka część robotników i czeladników, chociaż ich liczba stopniowo rosła. W rezultacie w Prusach w 1872 r. było 776,5 tys. robotników i czeladników ubezpieczonych w 4763 dobrowolnych kasach, czyli były one bardzo niewielkie. Mający zaświadczenie o chorobie niezdolny do pracy członek takiej kasy fabrycznej otrzymywał wówczas od pracodawcy 40-60% pensji. Przed wielkimi reformami Bismarcka liberalny dogmat burżuazji wstrzymywania się od jakiejkolwiek ingerencji długo blokował wszelkie możliwości działania i poprzestawano na akcentowaniu potrzeby odpowiedzialności robotnika za własne zdrowie i decyzje o posiadaniu dzieci. Wsparcia pracownik mógł szukać tylko w Bogu, a pomocy materialnej w kościelnej opiece nad ubogimi i chorymi.
W reakcji na zagrożenie socjalizmem cesarz Wilhelm I ogłosił w Niemczech w 1881 r., że obowiązkiem państwa jest zapewnienie dobrobytu ogółowi mieszkańców i opieki wykluczonym. W ślad za tym w 1883 r. wprowadzone zostały ubezpieczenia zdrowotne pracowników, w roku 1884 ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, a w 1889 – emerytalne i na wypadek inwalidztwa. Emerytura przysługiwała od 70. życia w wysokości zaledwie jednej szóstej przeciętnej pensji. Te rozwiązania nie dotyczyły całego społeczeństwa, tylko robotników, którzy stanowili zagrożenie dla państwa. Z czasem rozszerzano regulacje socjalne na inne grupy – np. w roku 1911 na urzędników. Kolejnym krokiem było wprowadzenie w 1924 r. opieki społecznej na wypadek bezrobocia. Państwo opiekuńcze rozwiązało też problem edukacji, wdrażając obowiązkowe i bezpłatne nauczanie (w Prusach od 1825 r.). Również w tej materii zastąpiło Kościół, który wcześniej w miarę możności kształcił młodzież na własny koszt.
Autor jest profesorem historii, pracownikiem Instytutu Historii PAN, zajmuje się głównie dziejami Polski i Niemiec w XVIII i XIX w.
Opracowanie: Jarosław Praclewski