Triumf i upadek bożyszcza paryżan

Ewa Polak-Pałkiewicz, DoRzeczy, 21/273, 21-27.05.2018

Prelekcje Mickiewicza wygłaszane w Paryżu były ogromnym wydarzeniem. Do czasu, gdy cieniem na jego życiu nie zaczęła kłaść się działalność w sekcie. Czy za upadkiem polskiego wieszcza stał rosyjski car?

Znalazł się tu z przymusu, nie z wyboru, po długiej podróży po Rosji.

I choć gdy pisał „Pana Tadeusza”, nie był wielbicielem Francji, wkrótce stał się tu jednym z najgłośniejszych artystów, a wśród elit intelektualnych jednym z najbardziej cenionych myślicieli. Na koniec zyskał powagę naukowego autorytetu – jako profesor uczelni konkurującej z Sorboną, College de France – otrzymując specjalnie dla siebie utworzoną Katedrę Literatury Słowiańskiej.

Było to wielkie wyróżnienie, dla cudzoziemca prawdziwy zaszczyt. Chociaż poeta nie był zawodowym uczonym, to jego wykształcenie, oczytanie, a przede wszystkim patriotyzm były czymś wyjątkowym nawet w rozdyskutowanym Paryżu. Mówiono, że nikt inny nie powinien „odkiywać, tłumaczyć i nauczać, co to jest słowiańszczyzna”.

SPŁATA DŁUGU

Jednak nawet tak znanemu twórcy nie było łatwo uzyskać katedrę w College de France. Książę Czartoryski uruchomił wszystkie swoje znajomości, dwoił się i troił wielbiciel Mickiewicza Leon Faucher, redaktor opiniotwórczej gazety „Le Courrier Francis”; minister oświaty Cousin przekonywał premiera, Thiersa, nie obyło się bez targów i kłótni.

W1840 r. Mickiewicz głosił wykłady o literaturze klasycznej na uniwersytecie w Lozannie.

Pływał swobodnie w dobrze znanej rzece, znajomość literatury klasycznej, wyniesiona z Uniwersytetu Wileńskiego, była jego mocną stroną. „Żrę łacinę, a pluję francuskim” – pisał do przyjaciół przemęczony, ale szczęśliwy. Wkrótce uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego College de France. Przyjął to zadanie jako spłatę długu wobec kultury polskiej, a nawet wobec całej słowiańszczyzny.

Jego kolegami w College de France byli historycy Jules Michelet i Edgar Quinet, obaj starali się dawać odpowiedzi na piętrzące się w umysłach francuskich pytania, wątpliwości, nadzieje. Nauka ówczesna mocno oddziaływała na tworzące się na bieżąco poglądy i opinie, a obaj historycy mieli temperament polemiczny, gwałtownie zaprzeczający tradycji myślenia o historii. Michelet podobnie jak Mickiewicz traktował swoje wykłady jako misję („Taka katedra nie jest niczym mniej niż urząd, niż kapłaństwo”). W tym oczekiwaniu, że Mickiewicz okaże się nie tylko historykiem literatury, lecz także historiozofem, a zarazem w słusznym podejrzeniu, że ma on w gruncie rzeczy dosyć karmienia siebie i innych wyłącznie słowem – jako prawdziwemu romantykowi potrzebny jest mu czyn – kryć się mogła przemyślnie zastawiona, inteligentna pułapka. Nawet geniusz ma przecież swoje słabsze strony. Nie uprzedzajmy jednak wydarzeń.

Przez prawie dwa lata świat literacki, świat filozofów, historyków i dziennikarzy żył jego wykładami; renesansowa sala uczelni przy Place Marcelin-Berthelot pękała w szwach. Wykłady Mickiewicza były nie tylko wielką promocją kultury polskiej, tak intrygującej w związku z wydarzeniami światowymi, lecz także dramatycznym rozrachunkiem z Europą. Mickiewicz posiadał subtelny zmysł historii, dostrzegał rozchwianie umysłów klasy politycznej Zachodu i utożsamiał je z przyjęciem przez rządzących państwami kryteriów protestanckich, czysto materialistycznych,

MISTRZ I POETA

W tym czasie przeżywał dramat osobisty Krótko wcześniej żoną poety została 22-letnia Celina Szymanowska – którą dotąd widywał tylko w salonie matki, słynnej pianistki – i trudno tu było mówić o jakiejkolwiek miłości czy nawet przyjaźni. Małżeństwo z poetą, który już za życia stał się własnym pomnikiem, nie mogło być sielanką dla tak pozbawionej doświadczenia życiowego osoby, żyjącej w świecie sztuki i doborowego towarzystwa. „Rozczarowanie Celiny musiał łagodzić blask jego sławy; rozczarowanie to płynęło nie tylko z niezbyt zachęcającego przyjęcia; zapamiętała świetnego bywalca petersburskich salonów, »polskiego Byrona« – zobaczyła niedbale ubranego, szpakowatego mężczyznę o szorstkim sposobie bycia.

Wielki poeta; tak jednak było, że nie poetyzował swego życia, nie »układał dramatu«, wprowadził swoją żonę do trudnej prozy: miała dbać o polską kuchnię, bo nie lubił francuskiej, miała mu grać na fortepianie wtedy, gdy sobie tego życzył, miała być żoną nieprzejmującą się biedą” – pisze Maria Dernałowicz. W czasie, gdy rozpoczynał prelekcje, Celina Mickiewiczowa była już matką ich trojga dzieci i z trudnością radziła sobie z rolą żony geniusza. Ostry kryzys psychiczny, w jaki popadła, w ówczesnych kategoriach medycznych mógł mieć tylko jedno miano: obłędu. 1 właśnie wtedy, gdy Mickiewicz przytłoczony był nawrotami jej choroby, koniecznością zmieniania mieszkań, ubóstwem – pomimo przyzwoitej pensji profesorskiej – a do tego dręczony stale świadomością, że wszystko, co czyni, jest zupełnie nieadekwatne do rzeczywistych potrzeb ojczyzny i jej tragicznego położenia – zapukał do jego drzwi przy Rue d’Amsterdam niewysoki, siwy jegomość.

Mężczyzna został jakimś trafem wpuszczony pomimo, że służąca miała stanowczy zakaz otwierania drzwi komukolwiek. Kazał powtórzyć, że „przybywa z Polski i ma obowiązek do spełnienia”. Schludnie ubrany nieznajomy oświadczył, że jest z Litwy, nazywa się Andrzej Towiański i zamierza uzdrowić mu żonę. Widząc jego rezerwę, zapytał jeszcze: „Czy żona nie jest aby z hrabiów Szymanowskich?” Jeden z biografów poety z goryczą zauważa, że zdołał zażyć tym „mizernym, snobistycznym chwytem” przewidującego i ostrożnego Mickiewicza. Gość z Litwy zapowiedział też zmiany i „wielkie rzeczy”, które niebawem się staną. Z niepojętych powodów wykładowca College de France przestał się wahać, uwierzył we wszystko, co prawił nieznajomy.

Wkrótce zapadła podparyska wieś Nanterre, której daleko było do miana kurortu czy letniska, stała się „kolebką nowego ruchu religijnego, którego prorokiem był Towiański, a Mickiewicz pierwszym uczniem” (Ksawery Pruszyński). Poeta ciągnął za Towiańskim jak ćma do światła. Ogłuszony, oślepiony, bezwolny. Pełna wypowiadanych uroczyście nonsensów, nawiązująca do mesjanizmu nauka „proroka” sprowadzała się do kilku banałów: przemiany świata są jego właściwością i oto właśnie zaczyna się kolejna. Jej skutkiem będzie koniec zniewolenia Polski, emigranci powrócą do ojczyzny. Sprawi to potęgą ducha – wspólna wiara tych, którzy oddadzą się Sprawie, czyli misji Towiańskiego, który jest „wybranym duchem” – zupełnie tak jak Napoleon, z tym że on jest duchem znacznie potężniejszym. Jeden z czeskich badaczy historii sekty Towiańskiego Koło Sprawy Bożej przypomina, że „Najbardziej egzaltowani spośród zwolenników Towiańskiego prowadzili całkiem poważnie dyskusje na temat, czy »Mistrz« jest Duchem Świętym, Chrystusem Pocieszycielem, drugim wcieleniem Słowa czy też raczej jakimś sakramentem”.

Wszystko podlane sosem religijnej egzaltacji i zasilone rzewną słowianofil- ską nutą. Niepozbawione typowych dla sekciarstwa akcentów erotyzmu – bo oprócz „braci” w sekcie Towiańskiego były również „siostry”. Jedną z nich, Xawerę Deybel („Księżniczkę Nowego Jeruzalem”], „Mistrz” nasłał na dom Mickiewicza, rzekomo do pomocy przy dzieciach. Stała się ona jeszcze jedną przyczyną eskalacji rodzinnego dramatu. Wypadki toczyły się szybko. „Z nastaniem jesieni (1841 r.} Mistrz Andrzej i brat Adam – tak się bowiem teraz zwali – wrócili do Paryża i rozpoczęli apostolstwo”.

Raz jeden udało się Towiańskim doprowadzić Celinę do przytomności, podczas seansu hipnotycznego, gdy sprowadzono ją z domu zdrowia w Vamves. Mickiewicz nadal prowadził wykłady i początkowo były one równie znakomite, a nawet coraz bardziej olśniewające. „To wymowa pana Mickiewicza – surowa, energiczna, wypływająca z przekonania – pisał jeden z paryskich recenzentów. – Wymowa błyszcząca, męskiej piękności, bogata w samorodną poezję… to nie zwyczajna mowa profesorów”. Oczywiście, Mickiewicz bowiem nie tylko znał dzieła pisarzy i poetów, o których mówił, lecz także z wieloma z nich się przyjaźnił. Powoli jednak „służba Sprawie” kładzie się ponurym cieniem na działalności Mickiewicza i na wszelkiej jego twórczości. Poeta pali swoje rękopisy, w wykłady coraz częściej wplata wątki, które budzą konsternację. „Niebawem wykłady w College napełniły się istotnie rozważaniami o wędrówce dusz w coraz inne wcielenia; o kolumnach duchów, jakie kierują ludzkością, o nowym chrystianizmie, o Napoleonie jako o wielkim duchu, który zgrzeszył pychą i został pokarany, ale wróci w nowym wcieleniu; o tym, że narody francuski, polski i żydowski mają prowadzić świat. Wszystko to było pościągane przez Towiańskiego to od Saint- -Simona, to od Vintras, to od Saint-Martina, to od Enfantina, Koniec ubiegłego, a początek obecnego stulecia były pełne religijnych i socjalnych utopistów, reformatorów obyczaju i po prostu szalbierzy” – podsumowuje złośliwy Pruszyński. We francuskiej Izbie Deputowanych zawrzało.

Można by powiedzieć, że koronkowa operacja przechwycenia głównej idei autora prelekcji i doprowadzenie do tego, by zamieniła się ona w swoją własną karykaturę, okazała się operacją udaną. „[…] zapiera się świętej religii nauki Jezusa Chrystusa […], niszczy chrześcijanizm, głosi jako postęp symbolizm religijny – pisano ze zgrozą w jednym z pism emigracyjnych.

– Odmawia Chrystusowi bóstwa i robi nowych mesjaszy. Ażeby uzyskać dla swoich celów wsparcie politycznej władzy – rzuca się pod maską słowianizmu w objęcia cara – przestaje być Polakiem”. Także w prasie francuskiej zaczęły się prześmiechy, ironizowanie i ostrzeganie przed sekciarstwem. Szalę przeważyło oskarżenie o szerzenie przez Mickiewicza kultu Napoleona. Na jednym z wykładów poeta rozdawał słuchaczom obrazek z Napoleonem, litografię malarza towiańczyka, na której cesarz w welonie na głowie, z zamglonymi oczyma obejmuje drżącymi dłońmi mapę Europy. Niegdyś gorący wielbiciel poety, autor przedmowy do „Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa…” Charles Montalembert, pisarz, historyk i działacz katolicki, protestował w Izbie Parów przeciw opieszałości władz francuskich, które tolerują gorszące poglądy wypowiadane publicznie w College de France. „Ostatni wykład Mickiewicza odbył się 28 maja 1844 r. W trzy dni później minister Villemain zapewniał prefekta policji, że polski poeta więcej już wykładać nie będzie” (Maria Dernałowicz].

Po dwóch latach potężnie zasilone przez przyjaciół i znajomych Mickiewicza szeregi wyznawców Koła poczęły rzednąć, sam Towiański został z Francji wydalony, „brat Adam” siłą niemal wyrwany z jego objęć przez energicznych Zmartwychwstańców z ks. Semenenką i ks. Jełowickim na czele. Spowiedź Mickiewicza u tego ostatniego trwała siedem godzin, jak odnotowano w kołach emigracyjnych. Zygmuntowa Krasicka z pokoju obok „słyszała jakby krzyki rozpaczy, jakby ryki krajanego nożem”.

CARSKA RABOTA?

Mętna, pseudofilozoficzna nauka „Mistrza” zdołała jednak uwieść wielu Polaków, a jego legenda trwała jeszcze długo po jego śmierci. Starannie utkane z zapożyczeń pseudomistyków i pseudofilozofów przedsięwzięcie zaczadzenia najwybitniejszych emigracyjnych umysłów proroctwami, że skoro tylko wszyscy Polacy „odrodzą się z ducha”, czyli uwierzą w Towiańskiego, „niewola skończy się sama”, było dobrze przemyślaną i sprytnie przeprowadzoną psychomanipulacją. W kilku polskich środowiskach emigracyjnych i w wydawanych we Francji pismach ostrzegano od początku przed Towiańskim jako carskim prowokatorem. „Gdy niebawem, na zlecenie Mistrza, wyjdzie z kół Słowiańszczyzny pismo do cara, by i on przyjął ich wiarę, w emigracji zakotłuje się i zakipi. Nim się to stało, nabrała podejrzeń również francuska policja i po kilku miesiącach Mistrz Andrzej otrzymał nakaz opuszczenia Francji” – pisze Pruszyński. Osiedliwszy się w Brukseli, począł z kolei szturmować Rzym, by i papieża oświecić swoją wiarą. Wtedy pojawił się nakaz wyjazdu z Rzymu. W tamtych czasach nie zwlekano z tego typu decyzjami; poliq’a pilnowała, by szemrane postacie nie mąciły innym w głowach, brano na serio niebezpieczeństwa sekciarstwa i wrogiej Kościołowi propagandy. Dzisiaj wielu historyków uważa, że Towiański wypełniał specjalną misję na zlecenie rządu rosyjskiego, starając się doprowadzić do kompromitacji Mickiewicza i ideowego rozkładu polskiej emigracji.

Jeśli istotnie tak było, to co do osoby Mickiewicza wypełnił tę misję perfekcyjnie, choć nie do końca skutecznie. Czy było to trudne zadanie? Trudne i łatwe jednocześnie, bo Mickiewicz był typem niezwykle wyrazistym i – pomimo wielkiej bujności swojej natury i wszechstronności talentów – zdumiewająco jednorodnym. „Zawsze to ten sam, żadnym cierpieniem nie zużyty duch, duch tytański, Prometej przykuty do skały czy nieszczęść narodowych, czy wiar własnych, ale piersią podnoszący kajdany ludu swego… jedną myślą, co gwoździem wrosła mu w czoło, chcący przewiercić świat, myślą o zbawieniu ojczyzny” – jak trafnie podsumował fenomen jego osobowości w jednym z listów młody wówczas poeta Zygmunt Krasiński.

Opracował: Jarosław Praclewski

Dodaj komentarz